poniedziałek, 3 marca 2008

Złodzieje patriotyzmu

(na marginesie konferencji intelektualistów popierających PiS)

Język polityki jest wszystkożerny. Połknie każde słowo, przetrawi, wypluje i nada nowe znaczenie. Ale już nie tak jasne, jak wcześniej. On wypluwa śmierdzącą breję. I dobrze, właśnie o to chodzi, by nikt nie chciał tam grzebać.
Nie potrafimy się przed tym językiem bronić. Albo go przejmujemy i o świecie, pracy, szkole, urzędach mówimy i myślimy w kategoriach polityki, albo się wycofujemy, nie chcąc babrać się w odchodach.

Politycy zabrali nam patriotyzm. Niczym Hitler Austrię aanektowali go w światłach jupiterów i bez naszego sprzeciwu. Teraz muszę się dobrze zastanowić, zanim na pytanie: jesteś patriotą, odpowiem pozytywnie. Bo jeśli jestem, to JAKIM? To "jakim" jest najważniejsze. Bo mogę być naszym - PiS-owskim, albo naszym - lewicowym. Albo liberalnym, rydzykowym... Jeśli myślałem o patriotyzmie w innych kategoriach - błąd. Inne znaczenia tego słowa w przestrzeni publicznej nie istnieją.

Gdy grabarze przysypują trumnę z ciałem kolejnego polskiego żołnierza zabitego w Iraku czy Afganistanie, z ust wojskowych oficjeli i kapelanów płyną wielkie słowa o życiu oddanym za ojczyznę i patriotyzmie. "Żołnierz nigdy nie umiera, żołnierz oddaje życie, jeśli jest taka potrzeba, takie wyzwanie, takie poświęcenie" - słyszą żony, matki, ojcowie. Zgłupieliśmy nad tymi grobami i nie pytamy: jaki interes ojczyzny, jakie poświęcenie? Toż to tylko interes polityczny, owszem, może i dobry, ale co to ma wspólnego z ojczyzną?

Patriotyzm polityków to pompa. To Tradycja, obowiązkowo przez duże T, poprzedzona "poszanowaniem", cokolwiek by to miało znaczyć. To wspólnota narodowa, bo Naród to wartość, mityczna i niedefiniowalna. Specjalnie niedefiniowalna, bo definicje są jasne, a my jasności nie lubimy. To interes narodowy. Zastanawialiście się, dlaczego politycy nie mówią we własnym imieniu, tylko ojczyzny? Właśnie o ten interes idzie. Dzięki tej prostej sztuczce interes narodowy = ICH interes.

Trudno być patriotą we własnym kraju. Na emigracji prościej, bo jest za czym tęsknić. Za miejscem, ludźmi (ale nie narodem, tylko konkretnymi, bo nasze środowisko składa się z jednostek, nie narodów). Za krajobrazem, pogodą, językiem, który więcej mówi o mnie, niż ja potrafię w nim powiedzieć. Ta tęsknota jest niekiedy przejmująca, utrudnia życie, czasami niszczy. Jest pierwotna. Patriotyczna, bez dodatkowych, politycznych znaczeń.

We własnym kraju partyjni intelektualiści na kongresach organizowanych za państwowe pieniądze (państwowe, bo to państwo daje partiom, a nie partie państwu) dyskutują, jak nam ten przetrawiony, śmierdzący polityką patriotyzm wcisnąć do łba. - Trwa rozmontowywanie narodu i budowa europejskiej wspólnoty - ogłaszają. Diagnoza słuszna, bo naród rzeczywiście w części rozmontowany, dobrobyt Europy buduje w fabrykach Irlandii czy Anglii.
Ale im nie o to chodzi. Im naród rozlatuje się w oczach, bo nie chce się puszyć przy dziewiętnastowiecznych przyśpiewkach i za nic nie chce przyjąć, że to, co kiedyś, z zasady lepsze niż to, co teraz. W ogóle jakoś naród nie za bardzo przyswaja sobie te wszystkie kwantyfikatory ogólne - zawsze, wszyscy, każdy - i woli myśleć szczegółowo, o sobie. Nie dlatego, że mądry, tylko dlatego, że lewicowo-liberalna hołota mózg mu wyprała.

Trzeba więc do tego mózgu nakłaść jeszcze raz. Były wiceminister edukacji Andrzej Waśko na kongresie intelektualistów partyjnych PiS: Młodzi z jednej strony są oderwani od historii i polskiej tradycji kulturowej. Z drugiej mają poczucie, że żyją na peryferiach kultury światowej. Brak punktu odniesienia powoduje zagubienie i podatność na manipulację.
Nie macie, młodzi, punktu odniesienia? To przeczytajcie "Rozmowę w Katedrze" Llosy przez pryzmat Reja i Mickiewicza. Punkt odniesienia rozpłynie się w niebycie, a i punkt widzenia się zmieni. Poczujecie prawdziwy patriotyzm. Cóż z tego, że peruwiański.

Dodaje Krasnodębski: Kolejne nasze wielke zadanie to wychować studentów w taki sposób, aby byli odporni na intelektualne mody.
No przecież byli odporni! Modne było głosować za szeryfami, a oni wybrali amerykańskiego Kaczora Donalda. To się dopiero nazywa iść pod prąd.

Moja sześcioletnia córka, gdy słyszy o meczach Polaków, wyciąga wyciętą z papieru, własnoręcznie pomalowaną biało-czerwona flagę i śpiewa: Polska, Białoczerwoni, Polska...". Kiedyś się dowie, że ci piłkarze to rozkapryszone lenie, a meczami się handluje. I tyle zostanie z jej patriotyzmu Kaczyńskich, Krasnodębskich i Legutków. Zostanie jej miejsce, gdzie się urodziła, ludzie i język.
Mam nadzieję, że to będzie moja wina.