środa, 11 listopada 2009

Dlaczego ekonomiści nie wierzą w rynek

Czytam kolejne kasandryczne zapowiedzi dotyczące demografii, systemu emerytalnego i zagrożeń przyszłości. Tym razem prorokuje Jan Rutkowski, główny ekonomista Banku Światowego ds. społecznych tu. Stan na dziś opisuje znajomo: dzietność na poziomie 1,3 spowoduje, że za 25 lat liczba Polaków wieku produkcyjnym spadnie z 27 do 23 milionów. Na stu pracowników będzie wtedy przypadało 36 osób starszych (dziś 19). Wydłuży się czas życia człowieka, więc w przyszłości państwo więcej będzie musiało wydawać na opiekę zdrowotną, emerytury i renty. A nie będzie z czego. Rutkowski Rzuca jeszcze jedną ciekawą tezę: za 25 młodzi zbuntują się przeciw starym, bo nie będą chcieli na nich łożyć. Ale starych będzie więcej, więc wybiorą partie dbające i ich interesy.

Wyjście z sytuacji? Tu seria powtarzanych od dawna przez ekonomistów propozycji – wydłużyć wiek emerytalny, zrównać wiek kobiet i mężczyzn, zlikwidować przywileje emerytalne i dokończyć reformę.

Rozumiem, że ekonomiści biją na alarm, ale dziwi mnie, że ich wizje całkowicie pomijają mechanizmy wolnorynkowe. Trudno bowiem założyć, że w 2035 roku miliony emerytów będą zbijały bąki, godząc się z pogorszeniem jakości życia (głodowe emerytury), gorszą opieką zdrowotną (pusta kasa państwa) i napięciami społecznymi na linii starzy-młodzi. Trudno również założyć, że młodzi, obłożeni horrendalnymi podatkami (brakuje na opiekę zdrowotną i społeczną), składkami zusowskimi (skąd na emerytury), będą spokojnie patrzeć, jak wybrani przez starych politycy będą nierównomiernie dzielić dochód (starzy mają kartki do głosowania, to prawda, ale młodzi ulice). W końcu nieprawdopodobne wydaje się, by przedsiębiorcy, spokojnie godzili się z brakiem rąk do pracy.

Taka sytuacja zakłada całkowita nierównowagę rynku. A przecież – zgodnie z teorią ekonomiczną – rynki dążą do równowagi. Jeśli tak jest w istocie, to bardziej prawdopodobnym wydaje się, że starsi pracownicy nie będą chcieli tak szybko uciekać na emerytury, a pracodawcy sięgną po rezerwy, czyli właśnie emerytów. Zaproponują im takie warunki, że będzie im się chciało i opłacało pracować dłużej. Zaoferują lepszą opiekę zdrowotną, byle mieć ręce do pracy. Wzrosną koszty pracy, to prawda, ale wzrosną one w większości państw europejskich, bo one borykają się z tym samym, demograficznym, problemem.

Tak właśnie się stanie, jeśli mechanizmy wolnorynkowe zadziałają. Dlaczego ekonomiści nie mówią o takiej możliwości? Jedna z możliwych odpowiedzi brzmi: bo to tylko teoria. Druga – bo to niewygodne. Jak wtedy przekonywać ludzi, że trzeba podnieść wiek emerytalny i ograniczyć przywileje?