wtorek, 29 stycznia 2008

Polska konserwa własnym bełkotem zachwycona

(Autorem tego tekstu jest Maciej Rybiński. Opublikował go w Rzeczpospolitej (29.01.08), pod tytułem „Polski kołtun cudzym bełkotem zachwycony”. Odwróciłem w nim tylko akcenty: tam gdzie Rybiński daje plus, wstawiłem minus. I odwrotnie. Wyszedł tekst o polskim konserwatyzmie, który pewnie by Rybińskiego i jemu podobnych publicystów oburzył. Bo o ich przeciwnikach wypada tak pisać, o nich - żadnym wypadku.)

Konserwa wyszła z podziemia. Założyła pluszowe kotary, z piwnic wyciągnęła otomany i kanapy, a u księdza na parafii zamówiła najmodniejsze wzory moherowych beretów prosto z Torunia. Zrobiła porządek w pokoju u dzieci, na śmieci wywalając bohomazy Sasnala i Andy’ego Warhola, na ścianie nad biurkiem powiesiła bogoojczyźniane oleodruki, Kościuszkę pod Racławicami i Matkę Boską z księdzem Skorupką pod Radzyminem, by dzieci nie zapomniały, skąd ich ród.

Z półek uprzątnęła Masłowską, dzieła wszystkie Grossa i podręcznik dietetyczne, w ich miejsce ustawiła Biblię, Kuchnię polską w praktyce i książkę telefoniczną. Zamknęła okna, by do ich mieszkań, w których do niedawna żyli ci straszni pseudoeuropejczycy, nie dotarł odór ze świata i Europy. Kiszą się we własnym smordzie, ale on ich, swojski, więc nie przeszkadza. Na szczęście z kominka unosi się świeży zapach polskiego węgla.

Powrót do wartości jest nieunikniony. Pani Domu wygrzebała w domowych dokumentach przodka, co lipcu 1943 roku salutował przed Andersem, ale gwoli formalności wystąpiła do IPN-u, by sprawdził, czy przodek po wojnie zachowywał się zgodnie czy godnie. Nie bywa już na rautach i wernisażach. Prycha na globalizację (niedługo będziemy kupować bigos od skośnookiego…), politykę (wystroił się ten elegancik Tusk, sepleni coś o miłości, o narodzie nie pamięta, a taki Kaczyński…), sztukę (ośmieszają naród, tradycję, to erotomani nie artyści). Pani Domu feministki ma za nic (wstrętne babska), domaga się całkowitego zakazu aborcji, edukacji seksualnej i ograniczenia seksu w telewizji. Odkąd jej syn zmajstrował dziecko gosposi, chce karania więzieniem za pornografię. Gdyby te obrzydliwe obrazki nie rozbudziły chuci w synalku, pewnie by do skandalu nie doszło.

Pan Domu siedzi przed telewizorem z bamboszami na nogach i cmokając faję peroruje o polityce. Te wstrętne Szwaby, w komitywie z Ruskimi, zawsze chciały nas ograć. Gdyby nie Ameryka, już dawno by zrobili czwarty rozbiór. Bogaczy trzeba zamknąć w więzieniach, wiadomo, że ukradli. Zlustrować dziennikarzy, niech się nie wykręcają młodym wiekiem. A tej całej Unii to wara od nas, niech sobie wsadzi swoją konstytucję i kartę praw podstawowych, tam gdzie te homo lubią najbardziej.

Synek spoważniał. W restauracji czyta „Nasz Dziennik”, chodzi na odczyty Zybertowicza i narzeka, co z tą Polską, że Kaczyńskiego, najlepszego premiera od tysiąca lat, od władzy odsunęła. Okopał się w mediach i histeryzuje, publicznie wyzywając nie-swoich od kołtunów. Na każdym kroku podkreśla, że Salon kontratakuje, bo trochę zagrożony się czuje, spodobało mu się życie na świeczniku. On sam nie cierpi Salonu, co innego Towarzystwo, tu rządzą swojacy i tak być powinno.

Konserwa wyleczyła się z kompleksów i zatrudniła specjalistów od marketingu. Już nie musi się ukrywać. Nie musi bać się Salonu ani wstydzić obmowy. Może być sobą. Ciemnogród jest dziś wartością najwyżej notowaną w hierarchii, konserwa może obnosić się z dumą, bo jest nasza, swojska i tradycyjna. Płynie do nas, szerokim łukiem, omijając Paryż i Berlin, szeroka intelektualna fala prosto z eterów amerykańskich kaznodziejów, przeżuwana, trawiona i wydalana jak nawóz pod przyszłą silną, konserwatywną Polskę.
Setki, może tysiące publicystów piszą jeden niekończących się hymn do tradycji, którego jedynym celem jest zaznaczenie własnej odrębności. Od świata, od nowoczesności, od postępu. Nie ruszamy w ten świat, bo mamy własny bagaż, czeka na peronie we Włoszczowe, z garbem własnych porażek, które roztrząsać wypada z godnością na ustach.

Konserwa u władzy, z dobrem Polski na ustach, nie zrozumiała więcej. Półgłówkom od tego głowa puchnie monstrualnie, ale nie staje się przez to głową. Dureń nienawidzący świata, powtarzający frazesy i myślący stadnie pozostaje zatopiony w zachwycie nad własnym bełkotem jak owad w bursztynie. Na zawsze.
Konserwa, oblepiona kurzem i pajęczyną tradycji, obnosi się z własną nienawiścią. Polubiła ten smród, bo przecież własny. I zaklina rzeczywistość, że teraz już pachnie.