środa, 13 lutego 2008

Pogrzeb prawicowej utopii (cz.1)

Mieli wszystko. Rząd, prezydenta, większość w Sejmie i Senacie, telewizję, sprzyjające media, Narodowy Bank Polski, spółki skarbu państwa, najważniejsze urzędy. Nawet za opozycję – partię o zbliżonych poglądach. Co takiego jest w polskiej prawicy, że zamiast skutecznie (także z myślą o własnym interesie) rządzić, rozwala wszystko, czego się dotknie. Co takiego siedzi w głowie Kaczyńskiego, Dorna, Ujazdowskiego, że interes Polski, którym tak często wycierają sobie gębę, traci na ich rządach?

(Na początek krótka uwaga metodologiczna. Choć Platforma Obywatelska lubi mówić o sobie jako o prawicy, nie uznaję ją za przedstawiciela tej opcji. Donald Tusk swoją prawicowość traktuje jak kostium. Dobry, gdy podoba się publiczności, natychmiast wyląduje na śmietniku, jeśli publika zacznie gwizdać. Jeśli już, określiłbym Platformę jako soft prawicę, którą lepiej charakteryzuje konformizm, niż jakakolwiek idea polityczna, bo te Platforma jednego dnia może uznawać za własne, innego zwalczać, jeśli tylko uzna to za efektywne.)

Nie pochylam się nad polską prawicą, bo pociągają mnie jej idee. Uznaję potrzebę jej istnienia jako naturalnego korektora lewicowych pomysłów społecznych i gospodarczych. Jednak fascynujące jest upośledzenie prawicowych polityków, niezdolnych do sensownego praktycznego działania. Warto poszukać przyczyn tego stanu.

Na początek odrzuciłem tezę, że niekompetencja to wrodzona cecha prawicy w ogóle. Co prawda jakiś czas temu politolog David Amodio i jego koledzy z Laboratorium Neurologii Społecznej New York University ogłosili w artykule „Neuropoznawcze korelaty liberalizmu i konserwatyzmu”, że – w uproszczeniu mówiąc – prawicowcy są głupsi od ludzi o lewicowych przekonaniach, ale doświadczenia z Wielkiej Brytanii (Thatcher) i USA (Reagan) mówią co innego.

Teza pierwsza: brak zaplecza intelektualnego
Do skutecznych rządów potrzeba ludzi i wiedzy, tę zaś posiadają nie politycy a „mędrcy” (by uniknąć zdezawuowanego terminu autorytety). Prawicowi politycy i publicyści twierdzą, że przez całe lata 90. byli spychani poza obręb głównego nurtu debaty publicznej. Przyczynić się do tego miała głównie Gazeta Wyborcza, z jej wrodzoną nienawiścią do wszystkiego, co konserwatywne, prawicowe i narodowe. Nie lubią wspominać o pampersowej telewizji czasów Walendziaka, o dzienniku Życie, który zamiast walczyć na rynku o pozycję, utonął w międzyfrakcyjnych walkach redaktorów, o tworzonej za państwowe pieniądze telewizji Plus. Nie wiem, czy notoryczne podnoszenie argumentu „marginalizacji prawicy” ma służyć usprawiedliwieniu, faktem jest, że z zapleczem intelektualnym polska prawica ma obecnie problem. Z całym szacunkiem, Krasnodębski i Legutko to jednak nie Kołakowski. I nie chodzi tu bynajmniej o poglądy, a o potencjał i warsztat intelektualny.
Politycy prawicowi mają tego świadomość, dlatego w kółko powtarzają, że wspomniana już Gazeta Wyborcza, że uniwersytety opanowane przez postkomunę i lewicę, że Katyń, gdzie wymordowano prawdziwą polska inteligencje, że elity tkwiące w postkomunistycznym układzie, mające na względzie jedynie własne profity a nie dobro kraju i idee.
Przy tak ubogim zapleczu chciałoby się zawołać: więc idźcie i nawracajcie. W końcu gdyby nie św. Paweł, nauki Jezusa też nie dotarłyby do milionów.
Tu prawica potyka się o kłodę, którą w dodatku sama rzuca sobie pod nogi – niezdolność do debaty. Ze swoim przywiązaniem do tradycji i hasłem „powrotu do świata wartości” prawica uznaje się za dysponenta prawdy. Prawda – w tym ujęciu – jest tylko jedna, dlatego nie ma sensu nad nią dyskutować. Przeciwników trzeba nawrócić, a jeśli to nie przynosi efektu – zmusić do uznania prawdy. Stąd cały problem PiS-u z pozyskaniem elit: te chcą zostać przekonane, a są nawracane. Ten problem bardzo dobrze obrazuje zapowiadane na początek marca spotkanie liderów i działaczy PiS z sympatyzującymi z partią intelektualistami. Ma ono pomóc w odzyskaniu poparcia środowisk inteligenckich. Któż tam będzie? Nowak, Legutko, Terlecki… Czyli ci, którzy i tak od dawna popierają PiS. Przekonani będą przekonywać przekonanych.
Ale zaraz. Przecież rząd AWS-u nie miał problemów z zapleczem. Życie społeczno-polityczne nie było tak zideologizowane jak obecnie i „mędrcy” godzili się pracować dla polityków. A mimo wszystko AWS skompromitował się jak PiS (o czym mało kto pamięta).
Szukam więc dalej.

Teza druga: niezdolność do kompromisu
Fakt, lewica nie ma z tym problemu. Może dogadać się z każdym, z czego zresztą prawica czyni jej zarzut. Bo i jak wygląda kompromis według polityków polskiej prawicy? Powstaje nowa partia. I to musi być jakaś cecha immanentna polskiej prawicy, bo na świecie partie konserwatywne nie mają problemów z zawiązywaniem koalicji i znajdowaniem sprzymierzeńców.
Rząd PiS na kompromis nie szedł. Ale z drugiej strony, jaki rewolucjonista idzie? Nieudane rewolucje to właśnie ofiary kompromisów. A PiS nie po to szedł do władzy, by zarządzać państwem, ale by je zmieniać. Z drugiej strony, aby przeprowadzić rewolucję, trzeba mieć za sobą masy. A tych PiS nie miał. Co prawda 20-30 procentowy elektorat popierał Kaczyńskich bezwarunkowo, ale po przeliczeniu procentów na jednostki nijak nie wychodziła większość. Jedynie większość głosujących. A tych wtedy było nie za wiele.
Czyż więc ta właśnie niezdolność do kompromisu jest przyczyna porażki polskiej prawicy? Byłaby, gdyby nie jeden istotny szczegół. Balcerowicz. Trudno wyobrazić sobie rewolucję bardziej radykalną niż jego reformy. Nie było w nich politycznej kalkulacji, nie było kompromisu. A efekt? Zgoła przeciwny.

Teza trzecia: anachroniczna wizja państwa
Kiedyś nazwałem Kaczyńskich prawdziwymi postkomunistami. Wierzą oni, że władza, opierając się na sile aparatu państwowego jest w stanie przeorganizować strukturę społeczną i gospodarczą. To przecież politycy Prawa i Sprawiedliwości, a nie społeczeństwo, miało zbudować IV RP. Ale społeczeństwo chce silnego państwa, dopóki nie wchodzi ono z butami w ich życie. Rząd Kaczyńskiego, Leppera i Giertycha nie wyczuwał tego niuansu, dlatego został przez wyborców odprawiony z kwitkiem.
Bylibyśmy blisko znalezienia odpowiedzi, gdyby nie fakt, że z wszystkich badań opinii społecznej wynika, że Polacy tęsknią za rządami silnej ręki. Mógł więc co najwyżej Kaczyński nieudolnie wprowadzać swoją wizji silnego państwa, ale nie pomylił się co to meritum.

Układ, nad którym znęcało się już setki publicystów, pominę milczeniem. Został ostatni czynnik, zupełnie niepolityczny. (cdn)