czwartek, 24 stycznia 2008

In vitro: trochę o konsekwencjach

Można, jak biskupi, spojrzeć na problem refundacji zapłodnień in vitro tylko z jednej – etycznej – perspektywy. W końcu mało kto oczekuje od nich, by zajmowali się polityką społeczną i gospodarką. Jednak sprawa jest zbyt złożona, by na tym poprzestać. Ma swoje konsekwencje dla demografii, etyki, wolności i polityki.

Demografia
Szacuje się, że w Polsce około milion par ma problem ze spłodzeniem dzieci. Liczba ciągle wzrasta. Jaka jest przyczyna tego zjawiska? Lekarze dość zgodnie twierdzą, że wciąż podwyższający się wiek kobiet rodzących pierwsze dziecko. W 1970 roku średnia wynosiła 22,8 lat, w 2005 – już 25,5. I ciągle rośnie. Przyczyny tego trendu są złożone, do najważniejszych należy zaliczyć zmiany kulturowe i zmiany systemu wartości, sięgające początków rewolucji obyczajowej lat 60. O ile dawniej podział ról mężczyzna-kobieta był jasno określony, dziś jest nieoczywisty; rodzina – choć wciąż przez ankietowanych Polaków stawiana na pierwszym miejscu – ewoluuje w stronę mniej zobowiązujących, czasowych związków. Priorytety, kiedyś skupione wokół rodziny i jej wspólnoty, dziś dotyczą samorealizacji, rozwoju indywidualnego, kariery, materialnego komfortu i przyjemności.
Ta społeczna rewolucja ma swoje konsekwencje demograficzne – kobiety odkładają decyzje o urodzeniu dziecka. Z tych właśnie powodów w latach 90., gdy Polska przeżywała największe zmiany kulturowe, drastycznie spadła liczba urodzeń. Szacuje się, że – mimo okresowych wzrostów – w ciągu najbliższych lat zmniejszy się ona o kolejne 100 tysięcy, zatrzymując się na poziomie 230 tysięcy rocznie.
Jak sytuacja demograficzna ma się do problemu refundacji zapłodnień in vitro z budżetu państwa? Otóż założyć trzeba, że wspomniane zmiany kulturowe są nieodwracalne. Konserwatyści – za kościołem - od lat podnoszą, że to błędne założenie, że powrót do świata wartości i priorytetów naszych przodków rozwiąże takie, i podobne, problemy. Tradycyjna rola rodziny, ograniczenie konsumpcjonizmu, powrót do idei dobra wspólnego i działania na rzecz zbiorowości – oto lekarstwa na problemy zdehumanizowanego świata. Potrzebna nam (zapowiadana od lat) konserwatywna rewolucja, która przeora mentalność społeczeństw równie głęboko, jak rewolucja seksualna lat 60. Problem w tym, że taka rewolucja musiałaby być narzucona z góry przez państwo, bo powodowałaby ograniczenie zdobytych jednostkowych przywilejów i wolności. Czym to pachnie, mogliśmy się przekonać przez ostatnie dwa lata.
Jeśli więc średni wiek kobiet decydujących się na pierwsze dziecko nie obniży się (a czynniki kulturowe i społeczne to wykluczają), jeśli z powodu późnego wieku wiele z nich będzie chciało, ale nie będzie mogło zajść w ciążę, państwo stanie prze dylematem: zapłacić za zapłodnienie in vitro, a tym samym podwyższyć liczbę urodzeń, czy zostawić gorzej sytuowane kobiety, a takich większość, samym sobie?
Z tego, demograficznego punktu widzenia, odpowiedź jest oczywista: refundować

Etyka
Biskupi w swoim liście wskazali trzy podstawowe powody przeciw metodzie in vitro. Po pierwsze – przy każdym sztucznym zapłodnieniu giną embriony, to rodzaj wyrafinowanej aborcji. Po drugie – każde dziecko ma prawo zrodzić się z miłosnego aktu małżeńskiego rodziców. Po trzecie – dziecko nie jest rzeczą i rodzice nie mogą powiedzieć, że mają do niego prawo.
Pierwszy powód opiera się na założeniu, że ludzki embrion (od siódmego dnia do ósmego tygodnia od zapłodnienia, w tej fazie zarodek nie wykazuje żadnego podobieństwa do osobnika rodzicielskiego) jest istotą ludzką. Opinię tę precyzuje prof. Marian Gabryś (Konstytucyjna formuła ochrony życia, druk sejmowy nr 993, 3/2007) twierdząc, że „początkiem życia ludzkiego jest powstanie nowego genomu – pełnego planu organizacyjnego nowego organizmu ludzkiego, z niemal natychmiastową realizacją tego planu, w postaci skoordynowanego współdziałania syntezy białek i ich pochodnych, jak i kwasów nukleinowych, budujących strukturę i funkcję nowego organizmu ludzkiego. W przybliżeniu jest to moment połączenia materiału genetycznego zawartego w obu łączących się ze sobą komórkach rozrodczych.”
Jeśli jest tak w istocie, jeśli embrion jest całkowicie zaplanowanym organizmem ludzkim, w przypadku zapłodnienia in vitro mamy do czynienia z konfliktem dóbr: życie ludzkie kontra prawo do posiadania dziecka. Przy takiej alternatywie odpowiedź jest oczywista – dobro embrionu jest ważniejsze.
Ale tu pojawia się problem. Jeśli wynik jest tak oczywisty, dlaczego tak wiele par korzysta z metody in vitro? Możemy oczywiście przyjąć, że ich motywacją kieruje jedynie indywidualny egoizm, a chęć posiadania dziecka zamyka im oczy na problemy etyczne, ale to zbyt duże uproszczenie. Zwłaszcza, że ich kręgosłup moralny oparty jest na nauce kościoła. Trzeba więc przyznać, że odpowiedź na pytanie „kiedy zaczyna się życie”, nie jest dla nich tak oczywista. Bowiem uznanie, że embrion jest w pełni istotą ludzką, z pełnią przysługujących mu praw, niesie dość nieoczekiwane konsekwencje – za jego zniszczenie powinniśmy karać jak za morderstwo (umyślne). Intuicyjnie większość z nas burzy się przeciw takiemu rozumowaniu, logicznie trudno mu jednak cokolwiek zarzucić.
Wspomniany wyżej konflikt dóbr można rozwiązać na korzyść par starających się o dziecko tylko w jeden sposób: uznając, że embrion, czyli „plan człowieka” nie jest tym samym, czym „człowiek”. Tak jak kod DNA indywidualnego osobnika to jeszcze nie ten osobnik. I choć ten „plan człowieka” samorealizuje się, nabiera on cech osobowościowych dopiero po jakimś czasie. Kiedy? Może ósmego dnia, może drugiego tygodnia, może siódmego. Niemożność udzielenia sensownej odpowiedzi nie oznacza, że tej odpowiedzi nie poznamy w przyszłości.
W tym miejscu dochodzimy do sedna. Skoro nauka etyczna kościoła jest jednoznaczna, a praktyka zupełnie inna – jaki system etyczny dominuje w polskim społeczeństwie? Katolicki, zgodny z nauka kościoła? „Trochę katolicki”, gdzie ludzie wybierają z tradycji to, co uznają za wartościowe, odrzucając nauki w stylu „każde dziecko ma prawo zrodzić się z miłosnego aktu małżeńskiego rodziców”? A może etyka społeczeństwa postkapitalistycznego, choć tkwi korzeniami w chrześcijaństwie, to już zupełnie nowy kodeks etyczny, jeszcze nienazwany i nieopisany, ale od dawna szlifowany w praktyce. Warto zastanowić się nad ta trzecią możliwością, bo może być najbliższa prawdy.

Wolność
Biskupi mają prawo wypowiadać się w sprawie zapłodnień in vitro, tak jak wszyscy polscy obywatele. W państwie demokratycznym wszystkie strony sporu mają prawo określić swoje stanowisko i wnioskować o jego uwzględnienie w systemie prawnym. Oczywiście, o ile to stanowisko nie ogranicza praw osób o odmiennych poglądach. W sytuacji, gdy któraś ze stron konfliktu domaga się, by innej zostały odebrane jakieś prawa – w imię wyznawanych przez nią poglądów – naruszona zostaje wolność pozostałych. Tak jest w konflikcie o refundację zapłodnień in vitro. Biskupi chcieliby, aby ich stanowisko było zostało uwzględnione przez państwo. Tym samym, w imię swoich racji, chcą ograniczyć wolność decydowania o swoim życiu osobistym (art. 47 konstytucji RP) obywateli nie uznających ich opinii za prawdziwą i wiążącą.
Czy mają do tego prawo? Tak, mają prawo wyrażać opinie i domagać się. Czy ta opinia powinna zostać uwzględniona przez państwo? Nie, ponieważ ogranicza prawa pozostałych obywateli. Czy biskupi maja rację, czy nie, jest w tym przypadku kwestią drugorzędną.

Polityka
W ostatnich sondażach rządząca Platforma Obywatelska ma prawie 60-procentowe poparcie. To całkowita zasługa Donalda Tuska, który przyjął strategię Kazimierza Marcinkiewicza: wizerunek zamiast decyzji. Program koalicji rządowej jest wielka niewiadomą, zamiast tego mamy świetnie prezentującego się premiera, człowieka kompromisu, ale twardego, gdy idzie o relacje z nielubianym przez społeczeństwo prezydentem. Taka taktyka pozwoliła Kazimierzowi Marcinkiewiczowi utrzymać wysokie poparcie aż do końca kilkumiesięcznych rządów. Dlatego, póki nastroje społeczne są dobre, gospodarka pędzi a płace rosną, Donald Tusk jak ognia będzie unikał konfliktów. Wie, że do wygrania kolejnych wyborów nie potrzeba kosztownych społecznie reform, a jednie stadionów i autostrad, czyli przygotowania Euro 2012.
List biskupów jest mu nie na rękę. Z jednej strony groźba ostrej debaty i polaryzacji społeczeństwa, z drugiej – rozbudzone nadzieje miliona par nie mogących spłodzić dzieci, dla których jedyną szansą jest obecnie wyłożenie kilkunastu tysięcy z własnej kieszeni. Donald Tusk zrobi wszystko, aby rozmydlić ten konflikt: powoła zespół do spraw, zorganizuje niekończący się cykl spotkań, wyciszy posłów własnej partii. Pytanie, czy to zadowoli biskupów? Jeśli tak, sprawa przyschnie, jeśli nie dadzą za wygraną i połączą sprawę refundacji in vitro z religią na maturze, będzie to jeden z największych problemów ekipy Donalda Tuska. Wbrew wysyłanym sygnałom, młodzi ludzie głosowali na Platformę, bo widzieli w niej partię liberalną, nie konserwatywną. Nie tylko w kwestiach gospodarczych, ale i społecznych. Próba dogadania się z biskupami i pokazanie prawdziwej – konserwatywnej twarzy PO – spowodować może szybki odpływ elektoratu.
(grudzień 2007)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Podpisz się pod zakazem in vitro.

http://contrainvitro.pl/

Ratujmy nienarodzonych!