czwartek, 24 stycznia 2008

Mity założycielskie nowej Polski

Pogrzebano ją żywcem. Ogłoszono jej śmierć, spisano na straty, opuszczono. Jej niedawni obrońcy milczą, bojąc się łatki „obrońców Układu”. Łatwo daliśmy sobie wmówić, że III RP to tylko korupcja, układ i moralna deprawacja. Że to afera Rywina, posłowie Jagiełło i Pęczak. A jeśli nie ma Układu? Jeśli III RP była normalnym krajem, borykającym się z problemem korupcji jak inne społeczeństwa, nie zawłaszczonym przez „łże-elity”? A jeśli powinniśmy być z niej dumni?

Pierwszy rok pod rządami prawicowych rządów Prawa i Sprawiedliwości, Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin upłynął pod znakiem reinterpretacji. Powstaje nowa wersja historii, która – posługując się parakomunistycznym językiem – eksponuje błędy, zaniechania, wypaczenia okresu transformacji, pomijając całkowicie zyski. W tej wersji historii, czasami doprowadzanej do absurdu, Lech Wałęsa obalał komunę na zlecenie komunistów, kompromis przy Okrągłym Stole był zdradą narodową, reformy Balcerowicza nie wyprowadziły Polski z kryzysu, a wpędziły w jeszcze większy. Nie było niepodległej Rzeczypospolitej, a kraj zawłaszczony przez ubeków, mafię i polityków trzymanych na sznurku przez wielki biznes.
Dziś trudno bronić III RP, nie narażając się na obelgi. Jakiekolwiek argumenty „za” sytuują adwokatów Trzeciej po stronie beneficjentów starego układu. Problem jednak w tym, że czarno-białe wersje historii mają niewiele wspólnego z prawdą, są tylko narzędziem w walce politycznej i znikają wraz z jej twórcami.
Fundamentem III RP był kompromis zawarty przy Okrągłym Stole. IV RP też potrzebuje mocnych i wyrazistych podstaw. Dlatego powstaje jako negacja Trzeciej. Ma być kontrpropozycją – polityczną, światopoglądową, obyczajową – dla kraju zawłaszcznoego przez „łże-elity”.
Ta negacja opiera się na kilku hasłach, nazwijmy je mitami założycielskimi IV RP. Te mity uznawane są już za prawdy, oczywistości nie warte dowodzenia i roztrząsania. Zakorzeniły się w świadomości społecznej. Jeśli jednak przyjrzeć im się z bliska okazuje się, że są nawet nie półprawdami, co tylko jedną z możliwych interpretacji faktów. Niekoniecznie prawdziwą.

Mit Pierwszy: III RP była przeżarta korupcją

Na początek kilka przykładów:
1. minister przemysłu wybudował sobie willę za pieniądze pochodzące od firm, które następnie uzyskiwały intratne kontrakty w jego resorcie;
2. prezydent miasta i były wpływowy polityk prawicy wziął 1,5 mln od biznesmena, który wyspecjalizował się w systemie lewych faktur i opłacaniu lokalnych polityków;
3. minister komunikacji został oskarżony o przyznanie korzystnego kontraktu firmie, w zamian za pokrycie kosztów jego kampanii wyborczej;
4. prokuratura odkryła, że przy rekrutacji pracowników uniwersyteckich trzeba było zapłacić kilka tysięcy za przyjęcie do pracy;
5. szef banku centralnego faworyzował jedną z dwóch firm, które chciały kupić duży bank. Dostarczał jej nielegalnie pewnych informacji;
6. zagraniczna firma przekupywała polityków, którzy decydowali o prywatyzacji telekomunikacyjnego monopolisty.
Tak właśnie myślimy o funkcjonowaniu III RP: przeżarta korupcją, gdzie wszyscy dają i wszyscy biorą. Z raportu o korupcji, przygotowanego w 2005 roku przez Fundację Batorego wynika, że za najbardziej skorumpowanych uznajemy polityków (61 proc. badanych Polaków uważa, że biorą łapówki), służbę zdrowia (54 proc.) prokuraturę i sądownictwo (37 proc.) policję (34 proc.) i lokalnych urzędników (21 proc.). Jeśli spytać Polaków, czy sami wręczyli łapówkę, przyznaje się do tego 15 proc. Polacy uważają także, że nasz kraj wyróżnia się negatywnie pod tym względem na tle innych krajów. Czyli, że gdzieś indziej łapówkarstwo jest mniejsze.
Problem z polską korupcją polega na tym, że wbrew opiniom głoszonym przez polityków koalicji rządzącej, najbardziej uciążliwa, deprawująca i zła dla państwa jest codzienna korupcja obywateli a nie ta na szczytach władzy. Ta druga zdarza się zawsze, w każdym ustroju, pod każda szerokością geograficzną. Przytoczone wyżej afery nie wydarzyły się w Polsce, tylko we Francji (pierwsza, druga i trzecia), Włoszech (czwarta i piąta) oraz Czechach (szósta). My też mieliśmy podobne: Rywin, Starachowice, Pęczak, Dochnal. One wypływają na światło dzienne (głównie dzięki mediom, nie prokuraturze, prawidłowość nie tylko polska), podobnie jak wypłyną inne, bo media przyglądają się politykom nawet nie przez szkło powiększające, ale przez mikroskop atomowy.
Problem w tym, że instytucje państwowe III RP nie były bardziej skorumpowane bardziej, że instytucje innych państwo europejskich, bardziej skorumpowani są obywatele.
Jak wygląda korupcja po polsku? Jedziesz sobie samochodem, nie patrzysz na ograniczenia prędkości, łapie cię policjant. Cztery stówki – mówi. A może da się to inaczej załatwić? – pytasz. Targujecie się, w końcu staje na pięćdziesięciu złotych w łapę. To ty wyszedłeś z inicjatywą, jesteś zadowolony, że udało się uniknąć wysokiego mandatu, że „załatwiłeś”, ale zapytany, zawsze i wszędzie odpowiesz: policjanci to łapówkarze. No tak, biorą, ale to ty im dajesz. Ten związek pomijamy milczeniem.
Przykład drugi. Twoją matkę czeka operacja. Wiesz, że państwowa służba zdrowia jest koszmarna, ale nawet nie chcesz słyszeć, że miałbyś na nią płacić większe podatki. Przecież wszyscy wiedzą, że lekarze biorą w łapę, dlaczego mieliby zarabiać jeszcze więcej? No wiec i ty, i państwo tolerujecie, że lekarz ze swoim półtora tysiącem złotych będzie chciał więcej. Ponieważ w szpitalach na wszystko jest za mało pieniędzy i trzeba czekać miesiącami na operację, próbujesz to przyspieszyć, dając komuś kopertę. Wciskasz ją lekarzowi, a on bierze, bo, po pierwsze, chce mieć pieniądze, po drugie, chce mieć święty spokój (jak nie weźmie, będziesz namolny, upierdliwy, może głośno opowiadać, że lekarz nie wziął, bo za mało dawałeś, jednym słowem: możesz robić problemy). Wszystko robi się jeszcze bardziej skomplikowane, bo – jak mówią badania – większość łapówek w służbie zdrowia daje się PO zabiegu, a nie PRZED.
Celowo pominąłem w tych przykładach policjantów, którzy wymuszają łapówki na kierowcach i lekarzy, którzy wymuszają na pacjentach pieniądze przed zabiegiem, bo inaczej nie położą na stół. Bo takich – uważam – jest mniejszość. W większości to my im wpychamy pieniądze. I to jest właśnie nasze błędne koło. Wciskamy łapówkę, bo przecież wszyscy biorą, a uważamy, że wszyscy biorą, bo przecież wzięli od nas łapówkę. I tak w koło Macieju.
Trudno zaprzeczać istnieniu korupcji w Polsce. Nie ma ona jednak – i nie miała w III RP – charakteru systemowego, jak chcieliby bracia Kaczyńscy, Lepper i Giertych. Ekipa rządząca myli przyczynę ze skutkiem. To nie III RP zdemoralizowała obywateli, to państwo musi się borykać z konsekwencjami nawyków, jakie Polacy wynieśli z PRL-u. W tamtych czasach „się załatwiało”, załatwia się i dzisiaj.
Dziś tego wątku w rozważaniach o korupcji nie eksponuje się, bo i przecież trudno powiedzieć wyborcom: to wy jesteście skorumpowani. Łatwiej powiedzieć: III RP była skorumpowana, jej politycy to łapówkarze. A my ich rozliczymy.

Mit Drugi – W III Rzeczpospolitej panowała niesprawiedliwość społeczna

W wywiadzie, udzielonym Dzienikowi przez Ludwika Dorna, padło określene, które zrobiło w 2006 roku zawrotną karierę: wykształciuchy. Dorn, powołując się na prof. Karola Modzelewskiego, stawiał w nim pewną diagnozę dotyczącą podziałów społecznych w Polsce. Zacytuję: „… pewna wielkomiejska warstwa ludzi z wyższym wykształceniem zasklepiła się w egoizmie społecznym, a jednocześnie w odruchu kulturowej repulsji, obrony przed wszystkim, co inne, i demonstruje wzmacniane przez podział polityczny postawy niechęci, lekceważenia, kulturowej agresji wobec całej innej Polski. Na przykład Polski prowincjonalnej”. Tę warstwę Dorn nazwał „wykształciuchami”.
Podniósł się wielki raban, że minister obraża, buduje kolejne podziały, zginęło gdzieś meritum. Otóż teza ministra Dorna jest jak najbardziej trafna. Można się sprzeczać, jak duża jest ta warstwa „wykształciuchów”, jak bardzo wpływowa i czy określenie użyte przez ministra Dorna było na miejscu, ale że takie pęknięcie jest – trzeba się zgodzić.
Skąd się wziął ten podział? Dorn prawdopodobnie twierdzi (syntetyzuję jego opinię w tej sprawie na podstawie wcześniejszych wypowiedzi, mam nadzieję, że rzetelnie), że pojawienie tej egoistycznej wielkomiejskiej warstwy ludzi z wyższym wykształceniem to efekt nieudolnej lub niesprawiedliwej z założenia polityki społecznej wprowadzonej w III RP (w domyśle: liberalnej), zakładającej, że najważniejsze dla rozwoju gospodarczego i społecznego polski pokomunistycznej jest pojawienie się klasy średniej, mającej być elementem napędowym zmian i rozwoju. To ułatwianie rozwoju klasie „średniobogatych” odbywało się kosztem klas biedniejszych i mniej wykształconych. Dodatkowo liberalna retoryka, eksponująca wątek korzyści, dała tej klasie możliwość myślenie w kategorii: Polsce będzie lepiej, jeśli mnie będzie lepiej. A to nie zawsze jest prawda.
Ale to pęknięcie społeczne jedna strona medalu, druga to gospodarka.
W tym miejscu trochę liczb. W Polsce 23 miliony osób płaci podatek dochodowy nazywany PIT. Każdy płaci, w zależności od dochodu, stawkę 19, 30 i 40 procent. Ilu jest biednych, ilu bogatych? To właśnie pokazuje coroczny raport ministerstwa finansów. W 2005 roku 95 procent podatników, a więc 21 milionów 850 tysięcy ludzi, zapłaciło podatek według stawki 19 procent. To oznacza, że miesięcznie zarobiło na rękę nie więcej niż 1950 zł. 30-procentowy podatek zapłaciło w 2005 roku 4 procent podatników, a więc 920 tysięcy. To oznacza, że zarabiali miesięcznie między 1951 a 4000 zł. Ostatnia, najbogatsza grupa, to 1 procent podatników, czyli 230 tysięcy. Oni zarabiali co najmniej 4001 zł miesięcznie na rękę. Tak wygląda w Polsce rozkład bogactwa.
Przyjrzeć się musimy jeszcze innym danym: która grupa podatników oddaje w sumie najwięcej pieniędzy do budżetu? Ano właśnie ci najbogatsi. Ten jeden procent zapłacił w 2005 roku 30 procent wszystkich podatków PIT. Z 29 miliardów złotych aż 8,7 miliarda. Druga grupa podatkowa (ci, co płacili 30 procent) – tych jest cztery procent wszystkich podatników – zapłacili 12 procent wszystkich podatków. Pozostałe 16 mld 820 milionów złotych zapłaciło 95 procent podatników płacących 19-podatek.
Wspomnijmy jeszcze, że milion podatników osiągnęło dochód mniejszy od kwoty wolnej od podatku, więc nie zapłacili nic.
Jaki jest wynik ten matematyki?
Podatnicy pierwszej grupy (95 procent) zapłacili średnio 806 zł podatku rocznie! (średnia już po ulgach i odpisach).
Podatnicy drugiej grupy (4 procent) zapłacili państwu średnio 3782 zł rocznie.
Podatnicy trzeciej grupy ( 1 procent) zapłacili państwu średnio 37.822 zł podatku rocznie.
I to w tym miejscu powinniśmy rozpocząć dyskusję o niesprawiedliwości społecznej panującej w III RP. Bo mamy wykształciuchów, zasklepionych w egoizmie społecznym, którzy lekceważą „Polskę prowincjonalną”, ale jednocześnie ponoszą największe koszty utrzymania państwa.
Jak więc to jest z tą niesprawiedliwością, będąca immanentną cechą III RP? Jak byłoby sprawiedliwie? Czy gdyby najbogatsi płacili jeszcze więcej? 50 procent zarobków? 60 procent? Czy może wszyscy powinni płacić taki sam podatek, tzw. liniowy?

Nie w podatkach problem. III RP nie była niesprawiedliwa. Była (i jeszcze jest, mimo wysokiego wzrostu gospodarczego, malejącego bezrobocia, dobrej koniunktury) biedna. To nie to samo. Polskie państwo ma za mało pieniędzy, by zaspokoić oczekiwania wszystkich grup społecznych. Oczekiwania rozbudzone w dużej mierze przez polityków. W dodatku te pieniądze, które są, dzieli się według klucza politycznego (rozumianego jako podział łupów) a nie ekonomicznego. Tu błędy czyniły elity zarówno III RP, jak i obecne. Te aktualne może są o tyle uczciwsze, że robią to bez żadnej konsternacji, na oczach wszystkich, uważając, że tak właśnie trzeba.
Mamy więc Polskę biedną, a nie niesprawiedliwą. I budowa Polski solidarnej nic tu nie da, bo musimy budować Polskę bogatą.

Mit Trzeci: III RP powstała na złych fundamentach zgniłego kompromisu z komunistami

Ten kompromis – w dzisiejszej wersji historii – jest grzechem pierworodnym III RP. Opisał go dokładnie Jarosław Kaczyński w wykładzie wygłoszonym w Heritage Institute, podczas wizyty w USA. Premier kreśli tam nową wersję historii najnowszej. Nie ma tam bohaterów, radości z bezkrwawej rewolucji, szacunku dla autora wielkiej reformy gospodarczej, są służby sterujące procesem przemian w 1989 roku, zgniły kompromis opozycji, przyjmującej ofertę współwładzy z gwarancjami dla tych, którzy tę władze oddają. Są ludzie opozycji, którzy przyjmują tę ofertę, bo chcą się znaleźć w sferze społecznego przywileju. Jest cicha współpraca w sferze medialnej w kształtowaniu świadomości społecznej i budowie swego rodzaju poprawności politycznej.
Kompromis jak narzędzie osiągania celów politycznych stracił w 2006 roku na znaczeniu. Zarówno z polityce wewnętrznej, jak i międzynarodowej, obecna ekipa stawia na konfrontację. Czy taki sposób działania przyniesie pożądane efekty, zobaczymy na jakiś czas. Ale czy przyniósłby w roku 1988 i 1989? Czy Jaruzelski oddałaby władzę wiedząc, że w nowej Polsce on i jego ekipa (rozumiana jak najszerzej, nie tylko politycy, ale i setki tysięcy członków partii i beneficjentów tamtego ustroju) będą obywatelami drugiej kategorii, bez praw i gwarancji? Że zostanie osądzona, zlustrowana, zdekomunizowana i – co bardzo prawdopodobne – zapakowana do więzienia?
Dziś łatwo mówić: tak powinno być. Powinno. Ale nie jest, i to jest właśnie koszt bezkrwawej rewolucji. Coś za coś. Dziś politycy negujący okrągłostołowy kompromis przywołują przykład Niemiec, jako wzorowego sposobu rozprawienia się z komunistami. Zapominają, że to jedyny taki przypadek, a jego wyjątkowość polega na tym, że tam jedno bogate państwo wchłaniało drugie, biedne. Polska poszła hiszpańską drogą, gdzie nowa i stara władza zawarła układ. Tak, dokładnie „układ”. Obie strony zrezygnowały z cześci swoich postulatów, bo to właśnie istota kompromisu. I ten kompromis lepiej przysłużył się Polsce, niż konfrontacja.

Mit Czwarty: III RP była zawłaszczona przez „Układ” (koniecznie z dużej litery)

Nie będę cytował z pamięci, podeprę się wypowiedzą Jarosława Kaczyńskiego. „Trzeba przeprowadzić trzy wielkie operacje. Przede wszystkim oczyścić państwo. Zdzisław Krasnodębski z Rzeczpospolitej celnie pisał, że Polska przeszła dwie transformacje – jawną i ukrytą. W efekcie tej ukrytej powstał nowy układ sterujący zwłaszcza gospodarką. Wpływa on nieformalnie na instytucje państwa. My w PiS, a wcześniej w PC od lat mówiliśmy o istnieniu takiego układu. Grupy biznesowe, grupy polityków, grupy związane ze służbami specjalnymi, po części grupy zorganizowanej przestępczości decydują o zasadniczych kwestiach gospodarczych, przede wszystkim prywatyzacji. Mają też wpływ na decyzje administracyjne, legislacyjne, które dają np. możliwość uzyskiwania różnych nieuprawnionych dochodów”. Tak wygląda III RP według premiera (cytat za Gazetą Wyborczą). Likwidacja tego układu, wprowadzenie polityki Polski solidarnej, przestawienie funkcjonowania państwa na normalne tory – to właśnie spowoduje, że IV RP będzie krajem lepszym, sprawiedliwszym.
Kod, narzucony w debacie publicznej przez wyznawców układu, pozwala mówić o styku gospodarki i biznesu tylko w kategoriach wynaturzenia. To, co jest normalne na świecie, u nas jest „Układem”. Przywódcy największych państw, udając się z wizytą do innego, zabierają szefów dużych firm, by swoim autorytetem pomóc im w zagranicznych przedsięwzięciach biznesowych. Od tego przecież są, żeby wspomagać własną gospodarkę. W Polsce prezydent zabierający z wizytą zagraniczną szefów państwowych i prywatych firm musi być w „niejasnych powiązaniach” z owymi biznesmenami. To, że były pracownik SB szantażuje swoich partnerów biznesowych, ma dowodzić że „esbecki układ steruje Polską”, a nie parszywego charakteru owego osobnika. A czym on się różni od znanego dziennikarza, który grozi dyrektorowi szpitala, że jeśli nie przyjmie jego kolegi na zabieg poza kolejnością, to obsmaruje go w swoim tytule? Przeszłością. Ta przeszłość pozwala stosować wobec nich inna miarę. Ale to tylko relatywizm.
Przy prywatyzacjach popełniano przestępstwa, próbowano kupować posłów (może i ze skutkiem), istniała przestępczość zorganizowana ­– takie zjawiska były i będą, niezależnie od numeracji Rzeczpospolitej. Wątpliwości dotyczą ich skali i wpływu na działanie struktur państwa. A zatem, czy jest jakaś „sieć powiązań”, czy są jednostkowe przypadki przestępczej działaności byłych funkcjonariuszy komunistycznych i zwykłych bandytów, być może nawet w dużej skali, ale niepowiązane ze sobą. Jak na razie ekipa Jarosława Kaczyńskiego nie przedstawiła żadnych argumentów za. Podczas kilku kryzysów politycznych mijającego roku nie brakowało okazji, by takie fakty ujawnić. Stanowiłyby one dowód prawdziwości głoszonych tez. Zwłaszcza w przedwyborczej gorączce. Co prawda w zanadrzu jest jeszcze raport komisji likwidacyjnej WSI, ale problem z nim jest taki, że przygotował do Antoni Macierewicz. A to – z definicji – podważa jego wiarygodność.

Historia uczy
Sytuacja braci Kaczyńskich jest godna pozazdroszczenia. Bezrobocie, zmora poprzednich ekip, spada w tempie ekspresowym, eksport rośnie, waluta jest silna, gospodarka rozwija się, płynie coraz szerszy strumień unijnych pieniędzy. Dla polityka żyć nie umierać. Dlaczego więc Prawo i Sprawiedliwość ma tak duży elektorat nagatywny? Przecież wyborca może zobaczyć wymierne korzyści płynące z ich rządów (abstrahuję tu od logiki i następstwa czasowego procesów gospodarczych, bo tych większość wyborców nie zauważa).
A może powodem jest właśnie ocena własnej historii? Te fundamenty, na których powstaje nowa Polska, mity założycielskie? Trudno budować wspólnotę, obrzydzając obywatelom ich własną historię. Podobnie czynili po drugiej wojnie komuniści, malując w oficjalnej propagandzie czarny obraz Polski międzywojennej. Czy odnieśli sukces? Historia uczy, że nie.
III RP, mimo wszystkich ułomności, dała dużej grupie Polaków możliwości, z których skorzystali. Wykonali skok cywilizacyjny, z którego chcą być dumni. Stąd ta tęsknota. Tęsknota za obiektywną historią III RP.

(styczeń 2007)

Brak komentarzy: